Każdy z nas, a przynajmniej lwia część, z jednej strony chce
się dopasować do grupy swoich rówieśników, z drugiej jednak poszukuje swojego indywidualnego
ja. Narażeni na ostracyzm społeczny nie nosimy rękawiczek na stopach, a butów
na uszach, nawet gdybyśmy bardzo tego chcieli. Kolorowe włosy, długie włosy u
mężczyzn, cyberloki zastępuje przeważnie typowa fryzurka na jaką obecnie jest
moda. Ale nudno by było gdybyśmy chcieli za bardzo się wpasować w tę jednolitą
masę. Potrzeba bycia oryginalnym jest więc zakodowana w naszym DNA. O jakiej oryginalności
mówię?
Gdybym miał zamiar wspomnieć wyłącznie o stylu ubioru, czy
rodzaju noszonej fryzury to przeoczyłbym clue sprawy. Większość z nas chce się
czymś wyróżniać, chce być jedynymi w swoim rodzaju…chce być niepowtarzalna. Ale
niestety życie wygląda zgoła inaczej. Jeśli chcemy wiedzieć, co obecnie jest
popularne wystarczy, że zajrzymy któregoś popołudnia do dużej galerii
handlowej. Panowie z takimi samymi okularkami na nosie, przechadzają się między sklepami, ubrani w identycznie wyglądające spodenki. Kolory wierzchnie też takie
same. Mówię tu oczywiście o modnych mężczyznach. Czy to coś złego? Jasne, że
nie. Czy daje im to szczęście? Ich trzeba o to spytać.
Moda panuje na wszystko. Większość ludzi nie zwróciłaby
nawet uwagi na konkretnego autora jeśli nie czytałaby go masa. Na muzykę Kings of
Leon też musiała przyjść pora. Trzy lata temu gdyby mężczyzna wyszedł na ulice
w czerwonych spodniach byłby obśmiany; półtora roku temu, nikt już nie widział w
tym nic złego - było to na czasie, jako że świadczyło to o dobrym guście i
smaku ich posiadacza; dziś natomiast są już niemodne. Kto za tym nadąża? Ciężko,
prawda? To wszystko jest tylko jedną stroną medalu. Za Tobą – tym wpasowującym,
dostosowującym się – stoi drugi Ty, ten który chce być jedyny w swoim rodzaju.
Skąd to wiem?
Czy zauważyliście, że nienawidzimy, kiedy się umniejsza naszą
oryginalność? Powiedz kobiecie, że jest do kogoś podobna, a jej roznegliżowanej
sylwetki długo nie zobaczysz. Kiedy słyszymy, że wyglądamy jak inni, „jak
wszyscy inni” to szlak nas trafia.
Kiedyś, kiedy ze znajomymi słuchałem naszego znajomego muzyka,
jedna z przyjaciółek powiedziała, że śpiewa podobnie do Chrisa Issaca. Od razu
dodała, że śpiewa bardzo dobrze ale to już nie miało znaczenia. Jego nozdrza ziały
płomieniami.
Gdyby niemowlak miał 3 prośby to zapewne jedna z nich brzmiałaby:
„Nie chciałbym mieć siostry/brata bliźniaka”. Sami w młodości nie znosiliśmy
jak nasze rodzeństwo dostawało takie same prezenty jak my, nie wspominając o tym, że musieliśmy nosić ubranka po starszym rodzeństwie. „Przecież ja nie jestem nim/nią drodzy rodzice! Ja jestem Małgosia”!
No i wypisujemy to swoje imię wszędzie gdzie się da – na ścianach, na ławkach w
szkole, na „ręcach”, no po prostu wszędzie.
Później jako rodzice chcemy zapewnić sobie i swoim pociechą
prestiż bycia wyjątkowym. No to bierzemy księgę imion i szukamy tego jednego,
jedynego imienia, którego jeszcze żadne dziecko we wsi nie nosi. Takie, srakie,
niewiadomo jakie byle by nie Łukasz, Mateusz czy inna Ania. I później chodzą po
szkole dzieci z imionami jak nazwy albumów jazzowych z lat 60tych. Ale co komu
do domu jak chata nie jego. Ważne by imię nie brzmiało swojsko, tzn. polsko. Później
w klasie siedzi Ditta i Eunika i już pierwszego dnia w szkole wiadomo, że są
skazane na swoją przyjaźń do końca jej ukończenia.
Każdy dziennikarz muzyczny powie, że większość nowych kapel
szuka nowego gatunku, niepowtarzalnego brzmienia, którym chciałaby odcisnąć
piętno na kartach muzyki. Chcą być jak Metallica w trash, jak Him w love i jak Limp
Bizkit w nu…metalu.
Sami nie lubimy jak ktoś znajduje czyjeś zdjęcia w sieci i
mówi, że wyglądamy identycznie jak ten ktoś. A denerwujemy się 10 razy bardziej,
kiedy reszta znajomych twierdzi podobnie.
„Mainstream jest dla plebsu”. Popkulturowa papka wylewa się
z radia, książek, filmów i zaraża nas. Zaraża swą jałowością i bezbarwnością.
Jej powtarzalność stanowi gwóźdź do trumny dla naszej kreatywności. I później
mamy nudne związki, bo sami nudni jesteśmy. Nudną pracę bo…patrz wyżej… i nudne
życie. Czy ratunkiem są organizowane zajęcia dla naszych pociech z
kreatywności? Tak są już takowe. Nie wiem czy to pożyteczne, na pewno nie
zaszkodzi, ale o wiele prościej jest…wypisać dziecko ze szkoły. To ona bowiem
niszczy samodzielne myślenie, a uczy jedynie powtarzania ale…eh, dajmy jednak
tutaj temu spokój.
Ale czy z oryginalności można uczynić coś nieoryginalnego? Otóż
tak, a nazwa tego zjawiska brzmi: subkultura. Dlatego homoseksualista w
Wilkowyjach jest nietuzinkowy ale w San Francisco (wiadomo dlaczego to miasto) nie
budzi żadnych kontrowersji. I tak, kiedy pojawił się drugi hipster na tej
planecie – bardzo zresztą chcieli uniknąć jakiejkolwiek nazwy – już nie było to
szczytem oryginalności. „Ubrania ze sklepów to popkultura! Do second hand’ów!”
No tak, tylko jak wszyscy pognają do nich, a w sklepach zostaną wyłącznie
kasjerzy, to po paru tygodniach szczytem nonszalancji będzie zrobienie zakupów
w sieciówce – jakie to pokręcone.
Nawet producenci samochodów próbują wyjść naprzeciw upodobaniom
swoich klientów jeśli chodzi o kolory. Kiedyś H. Ford mawiał, że
jego firma wyprodukuje samochód w każdym kolorze jaki sobie klient zażyczy, pod
warunkiem, że będzie on czarny. Dziś byłoby to nie do pomyślenia. I tak, mamy jaskrawe
kolory, mamy grafiki na swoich samochodach, a tych których nie stać na
lakiernika może sobie „pierdzielnąć” naklejkę na zderzak. Ale im więcej będzie
takich samochodów, tym mniej będzie to wyróżniające nas z tłumu i cel nie
zostanie osiągnięty.
Dobra muzyka to ta, która nie jest znana szerszemu gronu. No
to znajdujemy dobry kawałek i ślemy go znajomym w nadziei, że jeszcze go nie
znają. Mniejsza z tym, że większość ludzi i tak olewa linki od znajomych,
odpowiadając na pytanie: Jak się podoba? „No spoko, spoko w miarę”.
Współczesne filmy też są dobre do pewnego momentu. Później
trzeba sięgnąć po kinematografie starszą od nas samych żeby móc powiedzieć przy
znajomych: „Ten film ma naprawdę dobre zdjęcia”. Nikt nie wie o co nam chodzi,
a my uśmiechamy się złowieszczo.
Nawet uroda naszych partnerów czy idoli może stać się
nudnawa. I nie mówię tu o „znudzeniu się”. Ja mówię o sztampowości naszych
twarzy! Wenus z Milo jest tak idealna, że aż nijaka. Drobna blizna, pieprzyk to
idealny znak rozpoznawczy. A jeśli ktoś takiego nie ma? Zostaje nam tatuaż żeby
się wyróżnić albo piercing, no ewentualnie… znane trampki.
Witaj Gołebiu! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania, udostępniania na fb, lajkowania. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam
sama prawda :) dobre porównanie z gołębiami :)
OdpowiedzUsuń