Sezon weselny już trochę za nami. Zaczyna się
okres chłodniejszych dni i imprezy z pleneru znów powoli powracają
pod strzechy najróżniejszych klubów i klubików. Co się tam robi
oprócz picia alkoholu i czekania w kolejce do toalety? Ano tańczy
się! Czasem tylko w teorii, ale zawsze. Kobiety udają się tam w
celu rozluźnienia mięśni ciała na parkiecie, a mężczyźni...stania
i przyglądania się. Czy na prawdę panowie są winni swojej
pasywności? Czemu kobiety tak bardzo doceniają, kiedy samiec
potrafi wyprawiać czary na parkiecie? O co w ogóle chodzi z tym
całym tańcem?
Noc. Godzina 23.30. Większość ludzi już
"wyluzowanych". Po wypiciu kilku odważniaczków, mężczyzna
dochodzi do wniosku: "A co mi tam, podejdę że no!". Więc
ów statystyczny pan wybiera panią, przyjmuje pozycje zapraszającą
i udaje się w stronę wybranki.
-"Masz ochotę zatańczyć?".
-"Nie, dziękuje".
Mężczyzna nie poddaje się, próbuje
dalej na innej pani:
-"Zapraszam do tańca" mówi z
uśmiechem.
-"Nie, nie tańczę". Ów mężczyzna zaczyna
się zastanawiać co z nim nie tak, skoro kobiety nie chcą z nim
tańczyć. Może to ten sos czosnokowy z obiadu? Eee pewnie nie. Może
za bardzo się wyperfumowałem? Też chyba nie. Może jestem brzydki?
To też raczej odpada. Dobra, próbuję ostatni raz. Nawiązanie
kontaktu wzrokowego, wymiana uśmiechów, IDĘ! Łapiąc delikatnie
za dłoń, zaprasza do tańca, po czym słyszy:
-"Nie, nie,
dziękuje. Bawię się z koleżankami". Mężczyzna wraca do
domu z twarzą mokrą od łez. Kładzie się w pozycji embrionalnej
na łóżku i przytulony do kocyka zaczyna szlochać.
Czemu te scenariusze są tak często spotykane? - z
naciskiem na większe miasta, ponieważ na prowincji kobiety w
większości z uśmiechem na twarzy przyjmują propozycje taneczne.
Zacznijmy od numeru jeden. Kobiety, mimo że tak
ochoczo deklarują, iż partner powinien umieć tańczyć, same nie
do końca potrafią. Tak. Naraziłem się, ale niestety to prawda.
Wystarczy spojrzeć na stopy kobiet na parkietach. Głównie
"ryranie" rękami, tułowiem i czasem zamaszysty ruch głowy
w celu seksownego odgarnięcia włosów. Natomiast nogi, a dokładniej
stopy są zabetonowane w ziemi. Stopy się nie ruszają – umarły.
Głuche są. Mówię tu oczywiście o tańczeniu samotnym – bo
takie dziś dominuje w lokalach.
Ale pomówmy o tańcach w parach. Czy kobiety też
sobie źle radzą? Tak i nie, bowiem nie można mówić o wszystkich,
a czasem nawet ciężko jest, nie wypaczając rzeczywistości, użyć
słowa większość. Wracając więc do meritum, kobiety w tańcach w
parze radzą sobie "w miarę". Prowadzą – czego robić
nie powinny, nie utrzymują kontaktu wzrokowego przez co partner może
być równie dobrze zastąpiony przez manekina. Dlaczego o tym
wszystkim piszę? Ano żeby panów pocieszyć. W jaki sposób?
Często, kiedy kobieta odmawia tańca, najzwyczajniej w świecie
wstydzi się swojego braku kompetencji. W dzisiejszej dobie tych
wszystkich programów tanecznych, nie można sobie pozwolić, by
tańczyć "jako tako". Trzeba być mistrzem, a przynajmniej
pretendować to takiego tytułu. Kobiety narzuciły sobie tak wysoką
poprzeczkę, że nie są już w stanie czerpać dziecięcej frajdy z
tańczenia z chłopakiem/mężczyzną. Trzeba jeszcze dodać, że gro kobiet jest najzwyczajniej nieśmiałych. Oczywiście są panie, które
to wszystko mają w nosie i chcą się po prostu dobrze bawić i mają gdzieś czy komuś się podoba jak wywija ciałem – i chwała wam za
to panie! Często, kiedy kobieta zgodzi się na taniec, pierwsze co
mówi to: "Ale ja nie potrafię tańczyć" – tak jakby
interesowało to mężczyznę. Jeśli do Ciebie podszedł i zaprosił,
to nie musisz się przejmować tym czy dobrze wypadniesz. Nieumiejętność tańczenia spowija większą część mężczyzn niż kobiet, więc on po prostu chce się dobrze bawić i ma nadzieję, że Ty też.
Na parkietach można zauważyć kilka stałych. Pewne
charakterystyczne zachowania dla obu płci. Dla panów oprócz
trzymania piwa i podpierania ścian przez 90% imprezy ( i proszę mi
tu nie narzekać panie, skoro i tak nie przyjmujecie od nich
zaproszeń - i nie mówię tu o pijanych facetach) jest to, iż nawet jeśli wyjdą na parkiet, to bardziej
zwracają uwagę na to, jak są postrzegani niż na to, czy się dobrze
bawią. Ich wzrok wędruje po innych ludziach, czy Ci aby na pewno
się z nich nie śmieją. Ich wzrok wodzi za pannami, do których
wstydzą się odezwać. Taniec nie jest tańcem spontanicznych, a
jedynie przykrym obowiązkiem, który trzeba odbębnić, skoro już
się jest w miejscu, gdzie muzyka jest głośniejsza niż zwykle.
Swego czasu miałem okazję rozmawiać z DJ, który
wyjaśnił jak wygląda kwestia tego braku frajdy i nieśmiałości
na parkiecie. Otóż kiedy zaczyna się impreza, światła zawsze są
bardzo słabe, tak by nie można było dokładnie rozpoznać osób,
które tańczą. Robione jest to po to, by ludzie z większa
śmiałością wychodzili na parkiet. Gdyby światła były mocne jak
w środku imprezy, nikt nie odważyłby się wyjść jako pierwszy.
Możecie sami to sprawdzić na jakiejkolwiek dyskotece, klubie, itp.
Kiedy więc jest ciemniej, czujemy się swobodniej bo...nie widać
jeśli się wygłupimy, nie potrafimy tańczyć. Oczywiście po
określonej godzinie i tak nikogo światło już nie obchodzi: %.
Sam taniec ma być zabawą, a my go traktujemy jako
oświadczyny. Rozumowanie, że jeśli z kimś zatańczę, to będę
musiał się z tym kimś "męczyć" resztę wieczoru jest
głupie i naiwne. Jeśli z kimś się dobrze bawimy, to możemy zacząć
rozmawiać, możemy przetańczyć więcej piosenek, możemy nawet
spędzić cały wieczór razem. Jeśli natomiast ktoś nam nie
odpowiada, to dziękujemy za taniec i bawimy się dalej bez tego
kogoś.
O tym, o czym trzeba również wspomnieć to sama
muzyka. Nie ukrywam, że tańczenie do utworu na "raz"
(umcy umcy) nie jest żadną frajdą. Oczywiście, kiedy ktoś nadużył
różnych środków, to taka muzyka będzie jak znalazł, bo nie
trzeba nawet do niej tańczyć. Jak więc bawić z kimś do takiej
muzyki? Próbujmy albo po prostu udajmy się na sale z czarną
muzyką, gdzie taniec, to taniec, a nie ruchy przypominające
otrzepywanie się z kurzu paralityka na antydepresantach. Muzyka
zawsze miała zbliżać ludzi, a dzisiaj co? Muzyka stanowi kolejny
powód do wyalienowania się w swoim świecie, zamiast dać się
porwać partnerowi.
Jednakże oprócz moich zaleceń i tak jest spora
część ludzi, którzy nie lubią albo najzwyczajniej nie mają
akurat ochoty z kimkolwiek tańczyć i też trzeba to uszanować.
Taniec można porównywać do wielu rzeczy. Tango jest
przykładem gorącego romansu ze wszystkimi jego elementami. Pogo to
uwolnienie agresji i energii w nas drzemiącej. Walc jest pruderyjny i
zdystansowany, a dancehall z swoim odłamem daggering jest natomiast
bardzo seksowny. Co by jednak nie mówić, taniec zawsze musi być
frajdą, zabawą. Uczuciem mu towarzyszącym ma być zapomnienie o
całym świecie i skupienie się wyłącznie na tu i teraz. Każdy z
nas chciałby tańczyć z kimś, kto nas oczaruje swoją charyzmą i
ruchami, ale niestety nie zawsze tak jest. Następnym razem, kiedy
wybierzesz się potańczyć, zrozum, że z ów piękną czynnością
jest jak z całowaniem ropuch przez księżniczkę. Trzeba czasem
potańczyć z kimś "eh", żeby natańczyć się z kimś
"oh".
Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania, udostępniania na fb, lajkowania. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej przyjemności. Pozdrawiam
Sporo racji w tym poście. W ogóle blog bardzo sympatyczny. Będę wracać.
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczny artykuł, który mi-Kobiecie lubiącej tańczyć wyjaśnił punkt widzenia mężczyzn.
OdpowiedzUsuńMam jedno pytanie: co mężczyźni myślą jeśli to kobieta podchodzi i prosi do tańca ?
Bardzo trafne spostrzeżenie dotyczące rodzaju muzyki, przy której się tańczy. To umcy-pufcy jest fajne do jazdy autem w długiej trasie albo do sprzątania w domu. Muzyka musi mieć klimat,musi porywać, wg powiedzenia "nogi same chodzą" (oderwałyby się od betonu). Ale jeśli muzyka tylko "łupie" to jedyne co można,to tylko potrząsac łbem i włosami! Mężczyźni-nie zrażajcie się odmową, kobieta faktycznie boi się że sobie nie poradzi. Próbujcie dalej-traficie na swoją:-) ach,marzenie- zatracić się w tańcu,by wspominać jego dotyk, bliskośc, zapach! Coś pięknego!
OdpowiedzUsuń