środa, 30 stycznia 2013

Samotność w wielkim mieście. "Samotna Joanno..."


              Zimno było, mroźno. Śnieg trzeszczał pod naporem jej butów. Szła swym wojskowym tempem na trasie tak nużącej, jak często uczęszczanej - dom - praca - sklep - dom.
Nie miała w zwyczaju spoglądać na twarze spieszących się ludzi; spieszących się to do swojej żony, to do kochanki, a innym razem do dziecka, którego widok po rozwodzie tak rzadki.
Ona się bowiem nie spieszyła nigdzie. Nikt nie czekał na nią w domu by powiedzieć, „Gdzie byłaś tak długo?”, „Nie mogłaś wysłać chociaż sms'a?”. Nikt się o nią nie martwił. Nikt przed wyjściem nie mówił by założyła rękawiczki czy czapkę, bo dziś na zewnątrz tak zimno. A dziś, w ten lodowaty wieczór, dała by majątek za taką rade.
Świadomość, że w każdej chwili mogłaby zaginąć i nikt by się o tym nie dowiedział, sprawiała, że przystawała od czasu do czasu na ścieżce prowadzącej z pracy, podnosiła głowę ku niebu, teraz tak gęsto posłanemu chmurami i patrzyła wołając w duszy –
„Przyjdź.
Złam mi serce, ale bądź.
Przyjdź na 5 minut, zostań całe życie!
Proszę...bądź...”.
I tak jak zwykle, zdawało się, że nikt nie nasłuchiwał jej milczącego wołania...
Na jej twarzy, pokrytej cienką siateczką naczynek, widocznych dzięki panującej zimie, zaczęło zbierać się coraz więcej płatków śniegu.
Topniały tak szybko, że nie mogła ich nawet poczuć na rozpalonej buzi, nie wspominając o próbie odgadnięcia ich niepokalanego kształtu. „Musze iść" - powiedziała do siebie, obierając kurs na swoje mieszkanie.

Szybki chód Joanny miał być jak obietnica dawana samej sobie, że ktoś tam wciąż się nie cierpliwi, by ją zobaczyć. Była wtedy identyczna; była jak inni ludzie, biegnący po ulicach dużych miast.

Smutek, samotność, marazm powtarzalności, to składniki z których przyrządzała sobie codziennie drinka.
Zdawało się jej, że jest najbardziej spragnioną miłości osobą na świecie. Jej puste pocieszanie, iż nawet w związku ludzie się nudzą, ranią, nie pomagało ni grama. Ona bowiem chciała się nudzić z kimś u boku. Z kimś, kto potrafiłby wziąć ją w ramiona kiedy wszyscy inni zapomnieli. Być dla niej ścianą, kiedy wszystko wokół się wali.

Joannie nie brakowało niczego; nigdy. Znani rodzice, obracający się w kręgach tak niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Najlepsze szkoły, a w nich jej wyśmienite wyniki, adekwatne do ceny płaconej za możliwość uczęszczania do nich. Studia, dyplomy, praktyka, kolejne dyplomy...
Tylko tego pierwszego pocałunku za murami szkoły gdzieś zabrakło. Tego uciekania z lekcji, żeby pobyć sam na sam z chłopakiem, tym złym, bo to jego pomysł by uciec, by złamać zasady.Tych nocy przepłakanych po kimś, a nie za kimś, tak jak miało to miejsce dzisiaj.

„To ten wieczór” - pomyślała, uśmiechając się do siebie. Wstała z sofy, która ostatnimi czasy była jej kompanem w samotnym oglądaniu seriali zza oceanu i udała się do łazienki - jej domowego spa. Było to bowiem jedyne pomieszczenie wykonane z tak wielką pieczołowitością. Całe jej mieszkanie mówiło o tym, kim wydaje się być, ale jej łazienka pokazywała kim na prawdę jest. Wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe, mozaiki robione na zamówienie, drewniana wanna przypominająca jej ciepło starych chat, i lustra, piękne, wielkie lustra.
Po półgodzinnym wylegiwaniu się w wannie, przy zapachach wonnych olejków, tak rzadkich jak drogich, dokończyła swój rytuał.
Teraz szafa, a raczej pokój z ubraniami. Jeśli oddzielne pomieszczenie na garderobę stanowi o bogactwie i próżności, to tych z pewnością Joannie nie można było odmówić.
- Drrrrrin - Wybieranie odzienia przerwał jej dzwonek do drzwi.
Młoda bizneswoman widziała, że z miłością nie ma to nic wspólnego, ale czy takie, weźmy na ten przykład  małżeństwo, z miłością ma? - tłumaczyła swoje zachowanie.
Drzwi zostały otwarte z nadzieją, prośbą o obietnice, której nie mogła żądać od Adama – o ile w ogóle miał tak na imię.
Jak zwykle gustownie ubrany, pięknie pachnący, ale nie na tyle, by jego zapach mogła poczuć obca kobieta.

- Witaj Asiu
- No no Adamie, dzisiaj przeszedłeś chyba samego siebie – kokietowała przystojnego mężczyznę.
- Gotowa na kolacje?
- Dziś zjemy u mnie. Nie chce nigdzie wychodzić. Nie chce patrzeć na zakochane pary w restauracjach, chyba, że...
- Asiu przecież znasz zasady- stanowczo, acz delikatnie jej przerwał, by nie zranić uczuć kobiety
- Zasady, zasady. Gdyby nie one, to byłabym teraz szczęśliwa, wiesz? A nie musiałabym umawiać się z...oh przepraszam Cię – dotarło do niej to co chciała powiedzieć. Z jednej strony cieszyła się, że ugryzła się w język, ale i tak widziała, że Adam domyślił się co miała na myśli.
- Już dobrze – odpowiedział. - Może wejdę?
- Tak, tak, zapraszam – odetchnęła z ulgą.

Kobieta, która jak zdawało się mogła mieć wszystko, wszystkiego nie miała.
Dziś płaciła za coś, co w romantycznych filmach ludzie dostawali ot tak, po prostu, za darmo.
Na początku duma zbyt mocno ją uciskała, ale w końcu poddała się. Z tęsknoty za męskim głosem, dotykiem, a może bliskością.
Czy gdy patrzyła Adamowi w oczy, wyobrażała sobie kogoś innego? Kogoś, o kim wciąż myśli, nie znając nawet jego twarzy? To bowiem dawało jej nadzieje, usprawiedliwiało ją.
"Kiedy „on” już się zjawi, będę mogła mu powiedzieć – za każdym razem myślałam o Tobie, zawsze o Tobie..."


Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania, udostępniania na fb,  lajkowania. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 

piątek, 25 stycznia 2013

„Bede grał gre”…czyli miłosny marketing.



               Nie wiem czy zauważyłeś, ale w dzisiejszych czasach pełnisz jedną z dwóch ról – w każdej konkretnej sytuacji jesteś, albo klientem, albo sprzedawcą. Idziesz do sklepu każą Ci coś kupić, wychodzisz ze sklepu każą Ci coś kupić, idziesz do toalety w barze, a tam reklamy, czy to prezerwatyw, czy taxówek. Ciągle jesteś pod ostrzałem sprzedawców.
Czy zauważyłeś, że dziwnie się siedzi ze znajomymi w pubie, czy klubie jeśli nie zamówisz sobie czegoś do picia? Nie chce Ci się pić, ale presja, czy to znajomych, czy klubu jest tak silna, że pijemy piwo którego wcale nie chcieliśmy. Musisz przecież kupować, kupować, kupować. A co ze sprzedającymi?

               Marketing – handel aktywny, wychodzący naprzeciw potrzebom klienta, próbujący odgadnąć skryte potrzeby klienta, usiłujący te potrzeby uświadamiać oraz pobudzać, a nawet kreować, i zaspokajać je (dziękuje ci wikipedio).
Ale jak do tego ma się przymiotnik „miłosny” i temat przewodni: grania w grę?

               Poznawanie się ludzi, którzy się sobie podobają  wygląda tak jakby mężczyzna, czy kobieta wycieli kartonowego siebie rzeczywistych rozmiarów, schowali się za naszym wspaniałym alter ego, i powiedzieli:
„To jest osoba, którą bym chciał/chciała być. Pogadajcie ze sobą tak z miesiąc, bo po tym czasie ujawni się moje prawdziwe ja”.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że sprzedajemy produkt, którym jesteśmy my sami. Jak każdy sprzedawca eksponujemy swoje zalety, a wady skrzętnie ukrywamy. Ba! Żeby tego było mało, to nawet w czasie rzeczywistym tworzymy swoje plusy:
- Ach, jak to fajnie jak facet potrafi gotować, prawda kochanie?”
- Ha! Ty mnie jeszcze nie znasz. Wiesz co ja potrafię zrobić w kuchni? Magia. – odpowiada mężczyzna, który ledwo rozróżnia łyżkę drewnianą od metalowej, lodówkę postrzega jako urządzenie przechowujące browary, a z gotowaniem ma tyle wspólnego co zdjęcia z fb z rzeczywistością.
No dobra, ale chłopina może się chociaż postara. Kupi jakąś książkę, wejdzie na bloga o gotowaniu i spróbuje…nie spalić chałupy.
Jeśli ma to sprzyjać rozwojowi, to jestem jak najbardziej za.
Mężczyźni w ogóle więcej udają na początku, ale szybko się z tego wycofują. Kobiety natomiast kiedy już zaczną udawać, to do śmierci. Kiedyś kobieta przy mnie, jak to mówił Adaś Miałczyński, „pryknła”. Myślałem, na początku, że zemdlała ze wstydu. Jednak po 10 godzinnej rozmowie uzmysławiającej jej, że jesteśmy ludźmi, zaczęła dochodzić do siebie.
Bała się bowiem, że jej wizerunek idealnej kobiety padł z hukiem w głowie jej mężczyzny, czyli takiej co puszcza tylko motylki (wykluczony jakiś inny bąk), nie poci się, włosy ma zawsze ułożone, twarz zawsze umalowaną, a nad ranem po przebudzeniu żuję gumę, żeby no wiecie, milej było dać buziaka facetowi kiedy wychodzi do pracy.
Mężczyźni natomiast udają stosunkowo krótko. Wszystko co robi facet, a wie, że mu nie przystoi, robi kontrolnie. Ubierze dziurawy podkoszulek i patrzy na reakcje kobiety. Jeśli jej to nie przeszkadza, to nieszczęsna kobieta już zawsze będzie go widywać w owym dziurawym okryciu wierzchnim.

               Na początku kiedy para zaczyna ze sobą mieszkać, mężczyźni na przykład udają pedantów ale…znów krótko. Z czasem kurzu się nie chce wycierać, a znajduję się inne jego zastosowania. Lepiej wyzbierać go z zakamarków mieszkania, rzucić na łóżko i od razu materaca nie potrzeba skoro mamy już mięciutko.
Mężczyźni też bardziej podlizują się kobietom w kwestii gustu. Kobiecie kiedy coś się nie podoba (ostatnia płyta ulubionego zespołu, czy film) mówi bez ogródek – i nie zastanawia się nad tym czy mężczyzna ma inne zdanie.
U nas natomiast sytuacja przedstawia się zgoła inaczej:
- I jak, podobał Ci się film, miśku?
- Eh, szkoda gadać. Gdyby nie efekty to bym wyszedł po 15 minutach
- Jak to?  Ten film był cudowny!
Teraz mężczyzna w głowie robi projekcje dłuuuugiej rozmowy, uzmysławiającej mu, jak bardzo się myli w temacie i stanowczo odpowiada:
- No chociaż rzeczywiście był spoko.
Bardziej się podlizujemy partnerce na początku, nie chcąc jej urazić. Bo jeśli tak się stanie to nici z (wpiszcie tu to co pomyśleliście; zboczuchy).

               Niebezpiecznie jest natomiast wtedy gdy oszukujemy w kwestiach charakterologicznych, czy osobowościowych.
Powiedz dziewczynie raz, że lubisz jej ukochaną piosenkarkę, to po paru tygodniach będziesz marzył, żeby z odtwarzacza wyleciał nóż odcinający Ci uszy.
Powiedz swojemu facetowi, że lubisz piłkę nożna, to zapewniam Cię, że na drugi dzień będziesz miała swoją koszulkę jego ulubionego klubu, swój kufel, i trąbke, którą będziesz miała ochotę się zabić.
W końcu za udawanie kogoś kim nie jesteśmy, przyjdzie nam zapłacić. Facet który udawał pewnego siebie, a wcale taki nie jest, bo lubi być uległy, bo lubi jak kobieta smyra go po przysłowiowych pleckach, znudzi się ciągłym stawaniem na wysokości zadania, bycia dominującym. 
Z czasem usłyszy „Zmieniłeś się!” A on biedaczysko wcale się nie zmienił, tylko przestał udawać. Nie lubi z Tobą wychodzić na jogging, mimo, że ten czas chętnie spędziłby z Tobą inaczej. Nie chce iść na promocje nowej książki Twojej ulubionej autorki, a wolałby wyskoczyć z kolegami na koktajl owocowy. Napisałem na koktajl owocowy? Przepraszam, chodziło mi o koktajl chmielowy.
A panie? A wy moje drogie tylko będziecie musiały, nawet do sklepu, wychodzić w szpilkach, wstawać godzinę przed partnerem żeby „się ogarnąć”, i starać się sprostać wielu innym wymaganiom swojego mężczyzny, które zresztą same w nim nie rzadko zaszczepiłyście. Chyba, że szpilki lubicie. To chwała wam za to!
Jeśli nie jesteście dominami w alkowach, to nie warto udawać. Tylko kręgosłup będzie was bolał. Jeśli lubicie delikatność, wolne tempo to nie zmieniać mi się Drogie Panie, bo jakiś mężczyzna naoglądał się różnych filmów. A te które takie po prostu są, to też się z tym nie kryć - chcesz ugryźć? To gryź! Jak ucieknie, to znaczy, że i tak na dłuższą metę by nie sprostał.

               A więc grać w tę grę, czy odinstalować i zainstalować na powrót siebie? „Bierz mnie pókim dobry” jak mawia moja przyjaciółka. Bo prędzej czy później i tak wyjdzie nasze prawdziwe ja. Czy nie lepiej być więc kochanym za to kim jesteśmy, niż za to kim wydajemy się być?

Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania, udostępniania na fb,  lajkowania. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 



sobota, 19 stycznia 2013

Związany w związku ze związkiem


                    Jakie to dziś popularne słowo, czyż nie? Każdy chce być w związku, bo...sam nie wiem. Bo fajnie kogoś mieć, bo film się lepiej ogląda, bo gacie wypierze i kontakt naprawi?
To strasznie przyziemne co pisze, ale prawdziwe, życiowe.
- Jestem samotna/samotny!
- Cicho siedź, nie masz się czym chwalić! Jak znajdziesz drugą połówkę, to dopiero wtedy możesz być szczęśliwy.
Drugą połówkę powiadacie? A co ja jestem jakiś niekompletny, kaleka przez to, że regularnie nie zasypiam obok tej samej kobiety? Moja połówka. Straszne określenie. Ja wole porównywać stosunki między płciami do bycia wisienkami. Słodkie, czyż nie? Więc jest ta wiśnia i ta druga, całe są, a nie jakieś kalekie połówki. Ale wiśnie rosną na...szypułkach, więc natura sama z siebie zostawiła miejsce dla drugiego owocu. Ale to nie znaczy, że jak rośnie jedna, to jest „tylko” połówką siebie samej.
Na początku zdawałoby się, że chce zabrać głos w sprawie: singielstwo vs. bycie z kimś – nie, nie o tym ten wpis będzie...

                    „I że cie nie opuszczę aż do śmierci...a kiedy planujesz umrzeć, kochanie?”
Jak ktoś szczerze nie chce komuś obiecywać niczego w sprawach sercowych, na bliżej nie określony czas, to zły jest, egoista, puszczalska, babiarz. A jak obiecuje, że obcymi babami, czy chłopami nie będzie się interesować, to cudowny, szczery w intencjach. Ja jednak widzę to inaczej. Wszystko w praniu i tak wyjdzie, jak zwykł mówić Zygmunt Chajzer.

Ludzie na ślubnym kobiercu obiecują raz i starczy. A jeśli już chcesz obiecać, to trzeba to robić na każdym kroku. I nie mówię tu o pięknych słowach, kierowanych do partnera, ale mówię o obietnicach cichych, nie wygłaszanych na głos. Bo i po co? Na nagrodę zasługujesz, bo nie zdradzasz? Obiecałeś, to Twym obowiązkiem jest nie skakanie na boki, chyba, że prawdomówność nic dla Ciebie nie znaczy, ale to już inna bajka. Więc obiecujesz miłość tej drugiej osobie, kiedy odmawiasz koleżance w pracy, albo po flircie z ekspedientką w sklepie, nie dzwonisz na numer, który Ci dała.
„Eh, to tylko się tak mówi, to tylko taka forma” - to nie obiecuj i bądź szczery, w tym, że nie chcesz się wiązać, a jednak być z tym kimś. Powiedz, że teraz nie stać Cię na górnolotne frazesy i sam nie wiesz czego chcesz, ale związek to nie to, czego potrzebujesz w tym momencie.
Bądź w grupie ludzi świadomych swej niedoskonałości w sferze uczuć. Więc są „ci ludzie” co nie obiecują czegoś czego obiecać nie można. I co z nimi? Już słyszę głosy które mówią, że to żadna cnota wiedzieć, że jest się grzesznym. A dla mnie jest. Dziewczyna która mówi, że nic nie może mi obiecać, oprócz tego, że teraz mnie kocha, ale nie wie, co będzie za tydzień, jest kobietą świadomą, życiową, prawdomówną.
I ja nie mówię tu tylko o seksie, bo to by było spłycenie całej sprawy do...gimnastyki. Jeśli chcesz zdradzać tylko dla orgazmów, to lepsza jest chyba masturbacja, w końcu znasz siebie najlepiej, a i z utęsknieniem nie trzeba czekać aż ta druga osoba pójdzie sobie z naszego mieszkania po wszystkim – nasz usługodawca.
A może obiecujemy, bo mamy nadzieje, że nasz partner obieca? „Normalnie bym nie obiecała, ale wtedy on obieca i ja mogę spokojnie spać.”

                    Teraz coś z innej bajki. Co jest bowiem największym dowodem na to, że nie jesteśmy monogamistami? Ślub, nic innego. Gdybyśmy byli gatunkiem który z zasady łączy się po wsze czasy z jedna osobą, to po co byłyby obietnice wstrzemięźliwości uczuciowej i seksualnej względem nie-żony i nie-męża? Łabędź nie potrzebuje obrączki, tej ze złota, żeby po śmierci partnera z nikim już się nie związać, bo...jest monogamiczny.
Obietnica w związku, czy to tym sakramentalnym, czy nie, sprowadza się bowiem nie do tego, że w nikim się już nigdy nie zakochamy - bowiem na to nie mamy wpływu – gratulacje dla tych którzy myślą inaczej. Obietnica ta zakłada, iż POMIMO tego, że do kogoś coś poczujemy, będziemy trwać przy pierwszej osobie której oddaliśmy całych siebie. Czy jesteśmy na tyle odpowiedzialni, by takie przyrzeczenia składać? Ludzie obiecują, że będą na określoną godzinę, a i tak się spóźniają, albo, obiecują coś zrobić, a w istocie nic nie jest zrobione. I ci sami ludzie przysięgają dozgonną miłość? Może porównanie to jest mocne, ale czy diabeł nie tkwi w szczegółach?
Bo czym jest związek jak nie obietnicą wykrzyczaną publicznie: „On mój, ja jego – my się kochać i nie opuścić!” I jeśli komuś tego trzeba, to bardzo dobrze, różnimy się przecież między sobą. Tylko wg mnie to nic nie daję, to tylko różowe okulary na naszym nosie sprawiają, że Świat jest piękniejszy, ale rzeczywistość pozostaje nie zmieniona.
Dziś badania pokazują, że 50% partnerów zdradza lub zdradziła– to wcale nie tak dużo, prawda? A jednak. Jeśli połowa ludzi w związkach zdradza, to statystycznie ( nie cierpię tego słowa) my, albo nasz partner zdradza/zdradził. Możemy być szczęściarzami i wtedy żadne z nas nie zdradza, ale tym samym w innej parze, obie osoby muszą to robić, bądź robiły. Ach ta bezlitosna matematyka.

                    Czy człowiek naprawdę nie może być z drugim człowiekiem, tak po prostu? Z dnia na dzień, cieszyć się blaskiem swego i jej spojrzenia. Nie chcieć nic w zamian, żadnych deklaracji, szumnie brzmiącym wyznań miłosnych. Cóż byś wybrał – być kochanym, czy słyszeć na każdym kroku, że jesteś? Słowa, formy, konwenanse, a miłości jakoś wszystkim za mało.
A Ci co obiecali; co przysięgli, to silniejszą więź mają? Nie wiem. Pewnie z czasem i tak się mniej starają, przestają o siebie dbać, jak my wszyscy. Tyle, że w niezdeklarowanych relacjach wtedy się odchodzi. Ale to by było płytkie, czyż nie? Dlatego ludzie w tego rodzaju relacjach są ciągle dla siebie... po prostu dla siebie. A może jestem zbytnim optymistą? Eh, któż to wie jeśli i ja tego nie wiem. Tym co widzę jest to, że wcale nie jesteśmy istotami dla których miłość jest cnotą, jesteśmy bardziej związkowymi predatorami. „Chce usłyszeć, że jesteśmy razem!”, „Nie chce tak dłużej żyć, chce wiedzieć na czym stoję”. Jeśli ma to komuś pomóc, to ok. Ale z czasem i tak pewnie uświadomimy sobie, że te piękne słowa to tylko słowa, tak niewiele znaczące.

                    Czy zastanawiałeś się kiedyś, czemu nie obiecujemy sobie miłości po wieczność, a tylko do śmierci? Czy wizja bycia z kimś „tam” (jeśli w to wierzysz) już na zawsze jest piękna, czy może przerażająca? Już zawsze będziemy razem, zawsze. Jakie to romantyczne wyzwanie dla naszych serc. To chcesz tego związku?

Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania,  informowania swoich znajomych o tym blogu. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 

wtorek, 15 stycznia 2013

Każdy początek ma swój koniec, by każdy koniec mógł być na powrót początkiem.


                    Ostatnio mam nie przyjemność widzieć wiele rozstań ludzi, którzy byli sobie bliscy przez tak wiele lat. Nie wiem z czego to wynika, ale jeśli tak jest lepiej, to nie mam zamiaru protestować.
Ja rozstania ostatnio żadnego nie przeżyłem...w realnym świecie...

- Czy płakałabyś gdybym odszedł?

- Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście żebym tęskniła – oburzyła się. - Brakowałoby mi Twych oczu spoglądających na mą twarz o poranku, gdy moje jeszcze brodzą we śnie. Brakowałoby mi dotyku Twych dłoni, gładzących me piersi, z uwielbieniem, a nie pożądaniem niczym zwierzęce, nie rozumiejącego piękna ciała.

- Przestań! - przerwał jej gwałtownie. - Nie mów tak!

- Jak nie mam mówić, skoro słowa te czuje. Chce je wypowiedzieć na głos, by odbite od świata, echem do mnie wróciły, sił mi dodały.

- Ale...ale ja nie zasługuje – podniósł się z fotela, odłożył nalaną wcześniej whisky i podszedł do okna. - Nie zasługuje na Twe myśli, na Twe utęsknienie gdy spóźniam się z pracy, kiedy w ręku trzymasz telefon niczym kamień rozpalony, odkładany i podnoszony co minutę, co sekundę. Nie jestem już tym, komu powiedziałaś tak. Komu drzwi w zimowy wieczór otworzyłaś, nie zważając na chłód mogący wtargnąć do mieszkania bez proszenia. Kołatałem, a Ty otwarłaś. Bez uprzedzeń. Z nadzieją na lepsze. Ale ja już nie jestem tym, kim przedstawiłem Ci się u początków mej z Twoją znajomości.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zdumiała się, a łzy niczym fale oceanu cisnęły się do jej oczu. - Tylko mi nie mów, że to nie moja, a Twoja jest wina. I tak nie uwierzę.

- Kiedy to prawda. To ja się zmieniłem. To ja zbyt często oddawałem swe serce pod opiekę długowłosych aniołów. Zbyt często, zbyt intensywnie zapominałem o Twym istnieniu. A teraz, ja nie potrafię Ci spojrzeć w oczy. Moje sumienie, tak obłąkane, spokoju mi zaznać nie daje. Ich imiona Alicja, Nicola...

- Zamilcz! Nie chce tego słuchać... - łkała

- Kiedy zobacz jakim jest naprawdę. Dobrym mnie zrodzono, a grzesznym pochowają. Z serc zranionych, złamanych rozliczony będę. Na sądzie nie pozwolę zabrać Ci głosu w mej obronie. Jednak usprawiedliwienia szukam. Starałem się, nie pozwalałem łatwo poddać się złu tkwiącemu w mej duszy.

- Nie jesteś zły – przytuliła w myślach kogoś, teraz tak obcego. Wydawało się jej bowiem, że zna człowieka z którym przeprowadziła tyle cudownych rozmów, przy akompaniamencie wina, tak starego, jakby chciała, by ich związek kiedyś był. - Nie jesteś zły – powtórzyła.

- A dobrym byś mnie nazwała? Więc skoro na przymiot dobra z Twych ust nie zasługuję, to czym więcej, jak czymś złym jestem?

- Jaką miarą swą nikczemność mierzysz? Ja od 3 minut nie przestałam Cię kochać, a i zła w Tobie nie widzę. I wiem, że póki uczucie we mnie goreć będzie, to go nie ujrzę. Nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że nie potrafię. Miłość mnie zwiodła. Słodki narkotyku odurzaj mnie wciąż od nowa. Uczucie którym pałam do Ciebie jest niczym ściana murowana wspomnieniami, stojąca przed trzeźwo patrzącymi źrenicami...


Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania,  informowania swoich znajomych o tym blogu. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 

piątek, 11 stycznia 2013

Dialog miłości z zazdrością


                    Z natury nie jestem osobą zazdrosną, a może po prostu się nigdy nie zakochałem. Tak zwyczajnie w świecie. Niestety nie ma jeszcze testu na miłość, który pozwalałby nam ją odróżnić od tuzina innych uczuć. A może miłość to układanka konkretnych emocji, które same nic nie znaczą, ale razem, dają nam miłość? Czy to nie dziwne, że można pożądać ale nie kochać, i można nie znosić, a kochać nad życie?

                    Kiedyś pewna kobieta powiedziała mi, że to źle, że nie jestem zazdrosny; że to znaczy, że mi nie zależy na kimś. Zmartwiłem się. Pomyślałem, że może być to prawdą, skoro tak wiele osób wokół mnie jest zazdrosnych o swoje połówki albo cierpią z powodu owej zazdrości. Zastanowiłem się nad owym zarzutem, który mi postawiono i po chwili zacząłem:

- Czy zazdrość to przeciwieństwo zaufania?

- To zależy co rozumiesz przez zaufanie – odpowiedziała

- Gdybyś była pewna, że Twój mężczyzna nigdy nie uczyni czegoś, co zabolałby Cię, co złamałoby Ci serce, to ufałabyś mu?

- Gdybym miała pewność, tak, to bym ufała

- Więc zazdrościsz, bo nie do końca ufasz, prawda?

- Tak można byłoby to ująć – wypowiedziała z grymasem piszącym się jej na twarzy

- A czy elementem miłości jest zaufanie?

- Tak, na pewno tak. Jakbym miała zresztą kochać, gdybym nie ufała? Oszalałabym.

- Więc jeśli zazdrość jest uczuciem przeciwnym zaufaniu, które zresztą składa się na miłość, jak owa zazdrość może być zarazem jej elementem?

- No tak, ale... - dziewczyna nie wiedziała co powiedzieć. W głębi serca chciała przyznać racje ale ambicja nie pozwoliła jej przegrać rozmowy, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie – ale to właśnie miłość. To właśnie ten paradoks. Miłość nie jest jednowymiarowa. Ona mieni się zarówno kolorami najpiękniejszych dywanów z Indii, jak i czernią tak głęboką, że aż zdolną zgasić świece.

- Ale czy czerń to kolor? Kiedy jest Ci zimno, to takie coś jak mróz nie istnieje. W fizyce bowiem jest jedynie ciepło, a konsekwencją jego braku jest chłód. On sam obiektywnie nie istnieje. Tak samo jest z czernią, która nie jest kolorem, a jego brakiem.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że czerń symbolizuje brak miłości? - zdumiona próbowała chłonąć każde słowo całym swym ciałem

- Nie. Czerń obrazuje wszystko to, co miłością nie jest, a co my ludzie, istoty wiecznie usprawiedliwiające swe słabości, chcemy nazywać jej przymiotami. Z zazdrości bowiem uczyniliśmy cnotę na wskroś najwyższych idei. „Zazdrościsz, czyli Ci zależy”- powiadają. Tak samo jak wmawia się nam od maleńkości, że miłość to wcale nie lekka podróż. Nic bardziej mylnego

- Ale dlaczego? - zdumiała się dziewczyna. - Przecież miłość jest trudną wędrówką

- Nie. Miłość nie jest wędrówką. Miłość kończy swój bieg kiedy się pojawia. Kiedy się pojawi, niczego więcej nie wymaga. Miłość nie jest jak kwiat, który trzeba podlewać, dbać o niego. Miłość to ziarno, z którego kwiat wyrasta. A kwiat jest jej owocem. Kwiat symbolizuje jej podtrzymywanie, jej ciągłość. Jeśli nie zasieje się ziarenka, to choćbyśmy dbali o ziemię, podlewali ją i Słońca jej co dnia użyczali, to kwiat się nie pojawi, bo nie było na czym budować, nie było fundamentu którym jest miłość. A zatem owe ziarenko samo w sobie jest nią całą.

- Czy to znaczy, że nie warto dbać o miłość? Że niby ona sama się obroni? - chciała zrozumieć

- Nie. Miłość nie ma nic wspólnego z codziennością. Nie możemy walczyć o miłość, bo ona jest albo jej nie ma. Możesz nie zamienić z kimś słowa, a go pokochać, a możesz walczyć – jak Ci się zdaje o miłość – ale nigdy jej nie doznać.
Wiele razy mimo czyichś starań, wcale nie odwzajemniamy uczuć tego kogoś. Mamy poczucie winy, dlaczego nie potrafimy pokochać, tak dobrego dla nas człowieka. Dochodzi do tego, że zaczynamy się obwiniać, bo nie potrafimy zrozumieć, że miłość istnieje bez powodu, W owych czasach wszystko ma swoją przyczynę i konsekwencję. Jak więc wytłumaczyć, że coś, a tym bardziej coś tak ważnego jak ona, pojawia się ot tak, znikąd. Wydaję nam się, że ktoś na miłość musi zasłużyć, kiedy wcale tak nie jest. Z miłością jest jak z Bogiem. Możesz go szukać i nikogo nie znaleść. A możesz usiąść wygodnie i pojawi się znikąd, bo tak było Ci pisane, a może nastał Twój czas, a może zrobiłaś coś, o czym nawet nie wiedziałaś. Nieważne. Ważne jest to, że nie Ty go znalazłaś, a on odnalazł Ciebie.

- No tak, ale jak to ma się do zazdrości? To dlaczego zazdrościmy? Po co nam to uczucie, skoro jest złe?

- Ono istnieje dla Ciebie, a nie dla kogoś. Ono ma Ci ułatwić zrozumienie tego, że z miłości przechodzisz w pożądanie, i to nie erotyczne ale handlowe. Chcesz czegoś, czego mieć nigdy nie będziesz, drugiego człowieka. A kiedy tego nie dostajesz tupiesz nóżkami jak małe dziecko w sklepie z mamą, która mówi, że czegoś nie kupi.
Rodzic zrozumie, że miłość to nie stan posiadania, kiedy jego ukochane dziecko wyprowadzi się z domu. Kochanek zrozumie, że miłość to nie stan posiadania, kiedy ukochana osoba umrze. Uczucie bowiem w obu przypadkach będzie wciąż żywe, będzie istniało.

- Czy to znaczy, że trzeba umrzeć by szczerze pokochać? Albo mój ukochany musi umrzeć, bym zrozumiała, że zazdrość jest zła? - skrzywiła się, nie wierząc w to, co mówi.

- Nie. Przez zazdrość możesz stracić ukochaną osobę albo zrozumieć, że ona nie musi odchodzić, byś nie była o nią zazdrosna. To, że ktoś Cię zdradził nie znaczy, że naciskasz w sercu guzik „Przestaje kochać” i wszystko gotowe. Po sprawie. Zapomniałam. A jednak kochasz dalej, prawda?

- Czyli mam rozumieć, że tak samo jest z zazdrością? Czy ona będzie, czy nie, to nie zmieni faktu, że kogoś kocham, dobrze wnioskuje?

- Tak.

- Ale jak oduczyć się być zazdrosną?

- Tak jak oduczyłaś się raczkować, a nauczyłaś się chodzić – musisz pracować nad tym. Ale ważniejsze jest to, co teraz zrozumiałaś. Bo wiesz, o co walczysz. O kogo walczysz. Możesz być zazdrosną, ale twe serce albo pęknie albo tamto ucieknie. Nie masz wpływu na to, co uczyni drugi człowiek. Nigdy nie miałaś i nigdy mieć nie będziesz.

Dziewczyna posmutniała i oddaliła się z nostalgią w oczach...


Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania,  informowania swoich znajomych o tym blogu. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 

sobota, 5 stycznia 2013

Strach ma wielkie oczy, blond oczy.


              Kolejna szansa minęła. Minęła bezpowrotnie. Może byłaby to miłość twego życia, może przygoda, którą wspominałbyś po wsze czasy...ale nie będziesz. Nie będziesz, bo się bałeś. Nie będziesz, gdyż wewnętrzny głos powiedział Ci „Nie. Nie rób tego. Po co? A jeśli ona Cię wyśmieje albo powie żebyś spadał?” Tak naprawdę, to jedyną rzeczą, której możesz być pewien jest to, że nie dowiesz się, jakby to wszystko się potoczyło. A gdybyś zrobił ten krok, teraz nie zastanawiałbyś się nad straconą szansą, a może wprost przeciwnie, siedziałbyś gdzieś, z kimś przy kawie...

Pora kogoś przedstawić. Kogoś, kto towarzyszy nam cały czas, a zarazem każdy chciałby się go pozbyć. Zawsze zabiera głos nieproszony i kiedy już coś mówi, to wiesz, że nie powinieneś go słuchać, ale nie potrafisz się mu przeciwstawić. Wiesz już, kto to?
To Ty sam. Mógłbym napisać, że miałem na myśli ten głosik, tego wewnętrznego krytyka, ale tak nie jest. W Twojej głowie nie ma nikogo, oprócz Ciebie. W innym wypadku do więzienia nie szedłby złodziej tylko uczucie pożądania czegoś, za spowodowanie kolizji drogowej odpowiadałoby zagapienie, a nie kierowca.
Czy rzeczywiście tak bardzo boimy się siebie nawzajem? Czy odezwanie się do kogoś obcego płci przeciwnej jest tak przerażającym wyzwaniem? Tak. Jest. Ale dlaczego tak się dzieje? Przecież nikt świadomie nie wybrał tego, by bać się odezwać do kogoś, kto się nam podoba. Skąd się więc wziął ten opór?
Sobota. Godzina 23.34. Klub. Ona patrzy na niego, on na nią. Ona uśmiecha się lekko, dając mu sygnał, że on się jej podoba. On wstaje i zmierza w jej kierunku. Ona cieszy się, że za chwile go pozna. On mija ją i idzie do swojego stolika, by wyżalić się swoim znajomym, jakie to fajne są tu dziewczyny, ale żadne nie dają się poderwać. Czy to nie znajomy obrazek? Zbyt znajomy, prawda?
„Ale co mam powiedzieć? O czym rozmawiać?” Cóż to w ogóle za pytania? Po prostu bądź sobą. Czy to nie dziwne, że ze swoimi koleżankami masz tematy do rozmów, a z obcą, piękną kobietą nie? Czego, więc tak naprawdę się obawiamy?

Odrzucenie. Mama kochała Cie bezwarunkowo. Czas w szkole spędzałeś ze swoimi kolegami i koleżankami, których zarówno lubiłeś ty, jak i oni lubili Ciebie. Zewsząd otaczała Cię akceptacja. Jednak nikt nie powiedział Ci, że jest ona bardzo zgubna. Bowiem, gdy jest, to czujemy się wspaniale, ale kiedy jej brak, to nie chce się żyć. Człowiek przez całe życia szuka aprobaty wśród innych ludzi. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by ktoś powiedział nam „spadaj”, albo okazał kompletny brak zainteresowania. Wtedy poczulibyśmy się źle, bo nie bylibyśmy już tacy fajni, jak się nam wcześniej wydawało. Gdy chcemy by lubili nas wszyscy – jak zresztą pisałem już na moim blogu – porywamy się na górę nie do zdobycia.
Kiedy wiesz kim jesteś, masz szacunek do samego siebie, to wiesz, że nikt ani nic nie zmąci Twojego poczucia własnej wartości.
Załóżmy, że ta piękna dziewczyna powie nie. Co się stanie? Świat pod Twymi stopami zacznie się sypać niczym babki z piasku podczas przypływu? Otóż nie. Prawda? Więc spróbuj, przecież wiesz, że warto. „Ale co z otoczeniem, z ludźmi, którzy są wokół?” Nie przejmuj się nimi. Kiedy jesteś bowiem młody, to co inni myślą na Twój temat, ma dla Ciebie znacznie. Kiedy jesteś dorosły, to, co inni o Tobie myślą, nie ma znaczenia. A kiedy jesteś już stary, dochodzisz do wniosku, że przez cały ten czas nikt nie zaprzątał sobie Tobą głowy.

Kolejnym powodem do strachu jest to, że ten ktoś pomyśli, że go podrywamy. Mimo, że ten ktoś się nam podoba, to nie chcemy dać tego po sobie poznać. Chcemy więc poderwać kogoś bez podrywania, a seks uprawiać bez uprawiania? Kiedy to czytasz, to ów paradoks wydaje Ci się śmieszny. Ale czy sam/sama nie chciałeś okazać komuś zainteresowania, a jednak tego nie uczyniłeś? Kiedy byliśmy mali i kolega nam doniósł, że podobamy się Ilonie z drugiej B, to byliśmy przeszczęśliwi. Więc czemu sami boimy się pokazać, że ktoś się nam podoba? Uwierz mi, kobieta i tak będzie wiedziała, że ją podrywasz, jeśli „bez powodu” zaczniesz z nią „gawędzić”. Bierz więc z życia to co chcesz. Kiedy słyszę: „W innych krajach to tak, to można poznać kogoś na ulicy, ale tu w Polsce, to tak nie działa” to już wszystko wiem o osobie, która tak mówi. Pewnie nigdy nie próbowała zaczepić kogoś kto się jej podobał albo spróbowała, coś nie wyszło, przez co już nigdy nie chciała spróbować ponownie.
Moja przyjaciółka była zachwycona tym jak adorowali ją włosi podczas wakacji we Włoszech, więc czemu nie zachwycać jej w Polsce?

Pomówmy teraz chwile o porażce. „Boję się podejść, bo mi nie wyjdzie”. W dzisiejszych czasach, my ludzie jesteśmy strasznie skupieni na zwycięstwach. Nie tolerujemy przegranej, porażki. Zresztą, jak mamy skoro w szkole, kiedy popełniliśmy jakiś błąd, to nas karcono. „Błąd to coś złego” nam wmówiono. Kiedy wcale tak nie jest. Czy myślisz, że żarówka powstała za pierwszym razem? Nie. Edison próbował dziesiątki razy zanim mu się udało stworzyć wynalazek który towarzyszy nam po dziś dzień. Każdą nieudaną próbę nazywał nie porażką, ale lekcją, dzięki której wie co poprawić. A my co? Ktoś nam się podoba i nic nie robimy, bo boimy się spieprzyć sprawę. Czyli lepiej nic nie robić. Siedzieć w cieplutkiej strefie komfortu i nie wychylać łebka, bo, a nuż ktoś nam go obetnie. Ale z takim nastawieniem, nigdy nie będziesz miał w życiu tego czego tak bardzo pragniesz. Kobiet (i mężczyzn) nie można się bać. To tak jak z pajączkiem, na widok którego krzyczymy mimo że jest od nas 100 razy mniejszy i 100 razy bardziej od nas przerażony. Spróbuj więc się nie bać, skoro uczucie strachu już Ci się znudziło.

Nie powiem nic nowego, jeśli przypomnę Ci, że twój los leży w Twoich rękach. Nikt za Ciebie nie zauroczy pięknej sąsiadki z bloku naprzeciwko, koleżanki z pracy, czy pięknej nieznajomej. Nie dopuszczaj już nigdy do sytuacji, o której pisałem wyżej, kiedy Ty siedzisz w domu i myślisz: „ A mogłem do niej zagadać”, a ona wracając z owego klubu zastanawia się: „Dlaczego on do mnie nie zagadał?”

Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania,  informowania swoich znajomych o tym blogu. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam 

środa, 2 stycznia 2013

,Hm, jaką by tu bieliznę założyć...?"


              Przez lata bycia towarem na miłosnej giełdzie, można zauważyć pewne zachowania, które powtarzają się niczym mantra. Są to schematy, które towarzyszą każdemu z nas, czy to w świecie randek, związków, czy różnego rodzaju sytuacji.
Dzisiaj chciałbym się skupić na garderobie. I to na garderobie pań. A żeby być jeszcze bardziej kontrowersyjnym, postanowiłem opisać zależność między rodzajem spotkania kobiety i mężczyzny, a tym jaka bielizna jest przywdziewana przez panie na tę okazję. Żeby nie być gołosłownym, co w tym poście jest idealnym zwrotem, zacznijmy od słabego kalibra, stopniowo kierując się w stronę coraz bardziej intymnych relacji.

              Pierwszym z możliwych połączeń jest niewyzywająca, zachowawcza bielizna plus gustowny strój. Co rozumiem przez gustowny strój? Może być to garsonka, biała koszula i nie za krótka spódniczka, garnitur damski. Kiedy jesteśmy młodszą dziewczyną jest to każdy strój, którym chcemy zrobić dobre wrażenie, a nie oszałamiające niczym Lady Gaga. Ubieramy się tak przeważnie do pracy, na spotkania biznesowe, niezobowiązujące kolacje, czy po prostu na najzwyklejsze spotkanie ze znajomymi. Nie zależy nam wtedy na oczarowaniu kogokolwiek. Bielizna odzwierciedla wtedy nasz stosunek do całej sytuacji. Jest często biała, niekoniecznie seksowna, często mogą to być również zwykłe bokserki.
Osobiście jestem zdania, że ubrania dają nam swego rodzaju moc. One kreują to, kim jesteśmy w danej chwili. Za ubraniem możemy się schować, może ono nas wyrażać, czy oszukać innych na temat tego, jacy jesteśmy. Kiedy idziemy gdzieś, gdzie wiemy, że nikt naszej bielizny nie będzie oglądać, to nie przywiązujemy do niej aż tak wielkiej wagi. Nie ma ona również dawać nam jakiegoś dużego poczucia bycia seksowną. Jej zadaniem jest tylko to, by była. Dlatego kolor, wzór, czy rodzaj materiału ustępują praktyczności. I trudno się temu dziwić. Któż z nas mężczyzn nie ma swoich ulubionych bokserek, które mają więcej dziur niż bawełny ale są najwygodniejsze na świecie. Są równie mocno znoszone przez nas, co nieznoszone przez nasze kobiety.
                Drugim połączeniem jakie udało mi się zauważyć jest powściągliwość w ubiorze zewnętrznym, a seksowną, czasem wyzywającą bielizną. Kiedy mamy do czynienia z takim miksem? Często kobiety stosują taki zabieg na randkach. Czy to pierwszych, czy kolejnych. Dlaczego tak się dzieje? To proste. Kiedy dochodzi do pierwszej umówionej randki, płeć piękna nie chce odkrywać wszystkich kart już na samym początku. A to z powodu żeby nie zostać odebraną jako „ladacznica”, a to by nie pokazywać facetowi, że bardzo jej zależy. Stąd woli ubrać coś niewyzywającego. Często odpadają krótkie spódniczki, seksowne obcisłe sukieneczki, o kabaretkach nie wspominając. Powód tutaj sam w sobie nie jest aż tak ważny, co ważne są jego konsekwencje. A te są następujące.
Kobieta wybiera styl 2 w 1. Z jednej strony chce się czuć bardzo seksowna, przy jednoczesnej chęci nie bycia odebraną jako narzucająca się, swoim wyzywającym ubiorem. Stąd samo ubranie kobiety nie będzie dawało żadnej obietnicy mężczyźnie na „nic więcej” tego wieczoru, a zarazem – jak kto woli – czerwone koronkowe majteczki, czy stanik mają wpłynąć na dobre samopoczucie ich właścicielki. Kiedy kobieta wie, że skrywa ów tajemnicę, czuje się bardziej pewna siebie.
Nie da się ukryć, że panie zakładają też taką bieliznę, bo „a może coś się wydarzy”. Lepiej być przygotowaną, niż świecić białymi majtałasami z napisem czwartek przed mężczyzną. Nie powinniśmy się niczego wstydzić ale kobiecie może wydawać się, że w pantalonach niczym z filmu „Dziennik Bridget Jones” nie zrobi piorunującego wrażenia.
                  Trzecim, a zarazem ostatnim połączeniem jest miks który nazwałem „Girls just wanna have fun”. Występuje on najczęściej w piątkowe i sobotnie wieczory. Te weekendowe dni mają kobietom zrekompensować tydzień „służbowej” powściągliwości. Nie twierdze, że panie wtedy pod wpływem pełni księżyca, najchętniej wybrałyby się do klubu w samym bikini ale na pewno chcą być bardziej kuszące, niż zwykle.
Zestaw z reguły ma być seksowny na dwóch płaszczyznach. I tam gdzie oko nie sięga – a przynajmniej nie oko każdego; i na zewnątrz, by kobieta mogła poczuć się pożądana i adorowana. Czasami gdy kobieta ubierze się zgodnie z powyżej opisanym schematem, zamienia się w kogoś innego. Nasza koleżanka, która na co dzień jest szarą myszką, w sobotni wieczór w klubie zmienia się w wampa, topiącego niewinne męskie serca w swoim Martini.
Seksowne, kuse spódniczki, odważne dekolty, buty na obcasach wysokich niczym wieża Eiffla są dozwolone, a nawet pożądane, zarówno przez męską część widowni, jak i w głębi serca, przez same kobiety. Bielizna nie może wtedy odbiegać od wytyczonego standardu. Ona musi być równie seksowna co sama kobieta. Bowiem nie wyobrażam sobie połączenia pasa do pończoch, butów na obcasach, małej czarnej i …białych, bawełnianych anty-seksów.
Kobieta z trzeciej kategorii sytuacyjno-ubraniowej czuje się seksowna w obu aspektach. Do tego, czy ów wyzywający strój dziewczyny pozostawia obietnice, nie mam wątpliwości, ale o jej spełnieniu decyduje ona sama, bowiem czasem jak się coś dobrze obieca, to nie trzeba nawet dawać.

                Na zakończenie chciałbym jednak wyłamać się z mojej początkowej obietnicy i napisać słów kilka o męskiej bieliźnie ze względu na naciski kobiet. Panowie, niezależnie od sytuacji, zawsze świeże bokserki bez świnek, piesków czy napisów w stylu „instruktor sex-u”. Nie chcecie przecież usłyszeć kiedyś od kobiety: „Obiecanki cacanki!”.

Witaj Czytelniku! Jeśli podobają Ci się znajdujące się tu teksty, to zapraszam do komentowania,  informowania swoich znajomych o tym blogu. Więcej czytelników, więcej tekstów, więcej frajdy. Pozdrawiam